To, że chcesz mówić, rozumieć, czytać i pisać
po norwesku nie ulega najmniejszej wątpliwości. Mijają jednak dni, tygodnie, a
ty nie potrafisz wziąć się w garść i otworzyć ćwiczeniówki, czy chociażby powtórzyć
parę słówek.
Brakuje ci czasu.
Czy aby jednak nie jest to wymówka? Masz
przecież czas na Internet, śmieszne filmiki na Youtube, łażenie po sklepach w
poszukiwaniu okazji, kawę z koleżanką, czy papierosa z kolegą.
Czas jest pojęciem względnym. Nauka
języka to bardzo dużo pracy. Zanim jeszcze zacząłeś już wiedziałeś, że łatwo
nie będzie. Wielu moich uczniów przychodzi na lekcje z nastawieniem, że i tak
się nie nauczą. Podcinają sobie skrzydła już na starcie.
A przecież nie musi
tak być. Idziesz na kurs bo chcesz się nauczyć. Uwierz, że ci się uda.
Pierwszy i najważniejszy krok, to wiara w to,
że dasz radę. Wiem, łatwo mi tak mówić, bo ja już się nauczyłam. Nie wymądrzam
się tu. Lata doświadczeń jako nauczyciel pokazały mi, że to nie zdolności są największą
siłą sprawczą, ale wytrwałość.
Ok, wiara we własne siły i wytrwałość.
Łatwo powiedzieć.
Zacznij od małych kroków. Codziennie pół
godziny nauki norweskiego. To nie jest niemożliwe. Może to być w tramwaju,
przed snem, rano do kawy, kiedy chcesz.
Myślisz pewnie, że to za krótko, to nic nie da.
Spróbuj, 30 minut dziennie, ale bez wyjątków, w
niedziele też, a zwłaszcza w poniedziałek. W piątek, musisz to lepiej
zaplanować, bo początek weekendu jest zawsze zdradliwy. W sobotę też lepiej
przed południem niż po.
Niech to będzie żelazna zasada. Oczywiście możesz
uczyć się dłużej, ale nie myśl o tym. Skup się tylko na tych 30 minutach.
Rezultaty cię zadziwią. Zaufaj mi.